Faris
- Mira Lys

- 24 paź
- 3 minut(y) czytania
Niektóre spotkania działają jak wstrząs —
nie dlatego, że coś niszczą,
ale dlatego, że odsłaniają to,
co od dawna drżało w środku.
To nie jest historia o nim.
To historia o tym, co poruszył.
Zawsze miałam w sobie potrzebę porządkowania.
Układania rzeczy, myśli, ludzi, emocji
tak, żeby wszystko miało swoje miejsce i sens.
Długo myślałam, że to przejaw dojrzałości.
Dziś wiem, że była to forma kontroli.
Porządek dawał złudzenie bezpieczeństwa.
Sprawiał, że się nie rozpadałam.
Mogłam dalej funkcjonować – zamiast zatrzymać się i poczuć to wszystko,
co domagało się przeżycia.
W świecie, w którym wiele rzeczy działo się poza moim wpływem,
porządkowanie myśli i rozumienie emocji
było jak trzymanie latarki w ręku –
nawet jeśli światło oświetlało tylko maleńki fragment ciemności.
Moja intelektualizacja stała się narzędziem radzenia sobie z napięciem.
Pomagała mi rozumieć,
ale też oddzielała mnie od życia.
Chroniła przed bólem,
a jednocześnie odcinała od jego pełnego przeżywania.
Z czasem zrozumiałam, że sensu nie da się stworzyć –
można go jedynie zauważyć w tym, co już jest.
Faris. Emocjonalne tąpnięcie.
Przyszedł jak wstrząs.
Nie po to, by coś naprawić,
ale żeby coś uruchomić.
To uderzenie było tak silne,
że nie mogłam go zignorować
ani udawać, że nie widzę.
Tąpnięcie, które przypominało tamte z dzieciństwa w Moim Kato.
Prace kopalniane trwały całą dobę.
Drgania ziemi były częścią codzienności.
Kiedy wszystko zaczynało lekko drżeć –
kubki, szyby, żyrandol –
zatrzymywaliśmy się na kilka sekund, w bezruchu.
Czekaliśmy, aż ustanie.
A potem wracaliśmy do swoich zajęć,
jak gdyby nigdy nic.
Wiedzieliśmy, że to minie.
Ale pod tą codzienną normalnością było coś więcej –
cicha świadomość ryzyka.
Często się słyszało o zasypaniu.
Tracilismy ojców, wujków, braci.
Nasi chłopcy oddawali życie za cenie dobrego urobku.
Za to, żeby Ziemia się nie zatrzymała,
nawet jeśli zatrzymywały się ich serca.
Tąpnięcie to nie był tylko dźwięk ziemi.
To było napięcie, które wzrastało w ciele –
ciche przygotowanie na stratę,
której lepiej nie dotykać słowem.
Nauka milczącego przetrwania:
nie zatrzymuj się zbyt długo przy tym, co boli.
Dziś widzę,
że ten sam mechanizm działał we mnie.
Tylko że później wstrząsy przychodziły już nie z ziemi,
ale z relacji.
Słowa i gesty trafiają precyzyjniej w te kruche miejsca,
które trzymałam w środku
jak kryształowe kieliszki i ozdobne wazy z witryny.
W każdym domu w latach dziewięćdziesiątych była taka –
za szybą, obok telewizora.
Zestaw cennych naczyń,
z których każda mama była dumna.
Używane rzadko, ostrożnie,
tylko na wyjątkowe okazje.
Dwa razy do roku przecierane z kurzu –
delikatnie, z uwagą,
żeby niczego nie stłuc.
Tak samo traktowałam swoje emocje.
Cenne, ale kruche.
Chowałam je głęboko, za byfyjem
jak coś, co ma przetrwać,
ale lepiej nie dotykać zbyt często,
żeby się nie rozsypało.
Faris był wstrząsem,
który poruszył tę witrynę we mnie.
To, co mówił i jak reagował,
trafiało dokładnie w miejsca,
które we mnie samej
były nieuleczone, kruche,
zbudowane na złudzeniu.
Kryształy zadźwięczały, coś się przesunęło,
a ja nie mogłam już udawać,
że nie widzę.
Dotknął przestrzeni,
która od dawna domagała się uznania.
Ten ból – czysty, surowy, bez wyjścia
stał się początkiem ruchu.
Zrozumiałam, że nie muszę go tłumić ani „naprawiać”.
Że mogę go przemienić w słowo,
w obraz w coś, co porusza, zamiast ranić.
Przy nim po raz pierwszy zobaczyłam w pełnej skali własny mechanizm:
Ratowniczkę-Stratega – tę, która reaguje planem,
gdy boli, i chce „zrozumieć”, zamiast poczuć.
Faris nie stworzył tego we mnie.
On tylko odsłonił coś,
co już istniało i czekało,
aż to zobaczę.
To właśnie wtedy zaczęło się Mira Lys.
Nie jako projekt do „opanowania”,
ale jako proces uczenia się odpuszczania.
Próba mówienia o rzeczach,
których nie da się zrozumieć głową,
tylko przeżyć ciałem.
Tego nie da się nauczyć z książek.
To musi płynąć z doświadczenia –
z dotknięcia tego, co boli,
zostania z tym, aż przestanie przerażać.
Mira Lys to mój sposób na bycie w kontakcie z tym, co prawdziwe –
nawet jeśli nie zawsze wygodne, nie zawsze piękne, ale zawsze żywe.
To miejsce, w którym pozwalam sobie nie wiedzieć,
nie mieć racji, nie kontrolować.
Bo dopiero wtedy coś naprawdę zaczyna się ruszać.
— Mira Lys



Komentarze