Pomiędzy światami. Kobieta, która już nie należy.
- Mira Lys

- 7 paź
- 2 minut(y) czytania
Siedzimy przy stole – sześć kobiet, wszystkie z Polski.
Restauracja przed operą tętni rozmowami — o dzieciach, mężach, rodzinach.
Każda z nich ma męża Polaka, dom zbudowany tu, w Norwegii, ale zakorzeniony tam.
Słucham ich i uśmiecham się, a jednak coś we mnie milknie.
Nie dlatego, że ich historie są obce,
ale dlatego, że nie ma już we mnie miejsca, które mogłoby się w nie wpasować.
Nie byłam w związku z Polakiem od lat.
Nie tęsknię za tym, ale gdy mówią o „naszych”,
czuję, jakbym siedziała na granicy niewidzialnego kręgu.
W Norwegii mieszkam już osiemnaście lat.
Gdybym miała pomyśleć o powrocie,
nie wiedziałabym, co to w ogóle znaczy.
Dom rodzinny to wspomnienie z dzieciństwa —
zapach jabłek w kuchni, głos mamy, trzask drzwi.
Nie miejsce, do którego mogłabym wrócić,
tylko obraz, który czas zatrzymał.
Wieczorem – Opera. „Rusałka”.
Opowieść o tęsknocie za byciem widzianą, rozpoznaną.
O istocie, która oddała głos, by zyskać ludzkie ciało i miłość mężczyzny,
a zamiast tego — utraciła oba światy.
Zbyt ludzka, by wrócić do wody.
Zbyt inna, by pozostać na ziemi.
Stanęła pomiędzy.
I wtedy poczułam, że rozumiem.
Że ona i ja — ta sama nuta między oddechami.
Bo ja też stoję między światami.
Pomimo wschodnioeuropejskich korzeni
nie odnajduję się już w pełni w tej mentalności.
A jednak w Skandynawii są rzeczy, których nigdy nie zintegruję.
Tu wszystko jest ciche, jasne, przewidywalne —
a we mnie wciąż krąży to wschodnie tętno, ciepło, chaos i bliskość, której nie da się przetłumaczyć.
To, co stare i znajome, trąci obcością,
a to, co nowe, nigdy nie staje się do końca moje.
I może właśnie w tym zawieszeniu jest moja prawda —
nie w przynależności, ale w obecności.
Nie w szukaniu domu, ale w rozpoznaniu, że on żyje we mnie.
— Mira Lys



Komentarze